Niedziela 8.05 podobnie jak poprzednie wita deszczem. Jednak tym razem, dzień wcześniej przestudiowawszy prognozy na wszelkich znanych portalach, doszedłem do wniosku, że w ciągu dnia nie powinno być źle. Tak więc, pomimo porannego deszczu pakuję graty i do garażu.
1.
[ img ]Nad blokami kłębią się chmury i ich kolor nie jest kolorem, który świadczyłby o pogodzie.
Postanowione, więc myślę sobie, że nie ma co się zastanawiać. Z nieba delikatna mżawka, przeciwdeszczówka na kark i jazda.
Trochę śliskawo, po nocnych opadach na drodze mnóstwo przekwitniętych części roślin, tworzących żółtawe wzory wokół kałuż.
Wyjazd na trasę, tu już lepiej ale nadal ślisko. Wchodzę na pułap prędkości podróżnej, na liczniku 120. Ale, ale… motocyklem zaczyna miotać jak starą szmatą pod dachem. Trzeba odpuścić. Zwalniam do setki. Znacznie lepiej. Podmuchy bocznego wiatru mocno utrudniają i uprzykrzają jazdę. Jak śpiewał pewien brodaty Grek „My friend the wind…”. Miał rację – okazało się bowiem, że dopiero pod wieczór, w drodze powrotnej, pozwolił na jazdę bez jego towarzystwa.
2.
[ img ]Kolejne kilometry nawijam miotany z prawa na lewo i odwrotnie.
Próbuję zachować właściwy tor jazdy, z różnym skutkiem. Pomimo tego, poziom nastroju ogólnego rośnie. Nad kaskiem coraz więcej niebieskiego i droga już prawie sucha.
3.
[ img ]Na horyzoncie widać już pierwsze pagórki.
4.
[ img ]…znaczy się - Beskidy już niedaleko.
5.
[ img ]Zielono mi..
6.
[ img ]Pierwszy postój w Beskidach. Okolice Suchej Beskidzkiej.
7.
[ img ]Prawie jak w Alpach.
8.
[ img ]Okolice Zawoi.
9.
[ img ]Jak ja lubię przyjeżdżać tutaj.
10.
[ img ]O tej porze roku jeszcze spokój i cisza. Ludzi prawie wcale, za to wszystko rozkwita na potęgę. Wystarczy tylko przystanąć na chwilę i zdjąć kask.