Oj Panowie cóż za temat w kuluary jak na smyczy mnie tu przywiódł - wszak słowo kryzys przylgnęło do mnie tak bardzo, iż czasami zastanawiam się czy aby nie traktuje mnie jak inkubator. Przerzucam bibliotekę pamięci a w niej - Brygada Kryzys, kryzys osobowości, kryzys w budżecie domowym, rola Kryzysowej Narzeczonej a teraz Wielki Kryzys. No cóż, starałam się w myśl zasady w/w o termometrze i gorączce - nie zauważać problemu bo znamy się już ładnych parę lat - ale przyznaję, że tym razem dobiega końca nawet ma osobista skala Richtera. W zaprzyjaźnionej firmie branży medycznej - klapa, w motoryzacji - klapa, u inwestorów budowlanych, którzy przesuwają terminy spotkań - klapa, a pryncypałowie oczekują w roku bieżącym przyrostu z zawartych umów w granicach 40 % do roku ubiegłego, wyrażonego w szeleszczących banknotach spływających równiutko co miesiąc. Młot i kowadło a ja między nimi. No i jak tu żyć w takim stresie, wywołującym huśtawkę nastrojów o amplitudzie tak wielkiej jakby sam Tarzan kołysał się nań? Nie ma rady, trzeba główną zasadę samczą przyjąć jak swoją - na zimno, na zimno to przyjąć, odzyskać równowagę i stanąć mocno na nogach w świecie nagle pozbawionym siły ciężkości. Znacie tę sztuczkę? A póki co, Panowie, na pocieszenie, łagodnie i kobieco rozkołyszę Was tym, co wczoraj pewien miły Człowiek nucił mi do ucha:
"lecz pamiętaj: naprawdę nie dzieje się nic i nie stanie się nic - aż do końca"
A dla tych, którzy chcą więcej
http://www.youtube.com/watch?v=NkzB5Ys8xCI
Tralalallalala
Czuwaj!
P.S. W powitalni już byłam, przesiedziałam tam ostatnie pół roku.